środa, 13 czerwca 2012

Czerwiec

Obiecałam sobie parę dni temu, że tym razem napiszę optymistycznego posta. Ale tak optymistycznego, że o ja! No i chyba znowu nie wyjdzie. Zresztą.
Minęła okropna sesja po trzecim semestrze, z której udało mi się tym razem wyjść zwycięsko. Minął czwarty semestr, który był czystą przyjemnością. Minęła sesja podstawowa, po której zostało mi do zdobycia tylko jedno zaliczenie we wrześniu. Można powiedzieć, że w końcu wszystko zaczęło się jakoś układać. Jednak to, na czym najbardziej mi zależy nadal leży jakieś takie w kawałkach, niesprecyzowane. I wszystko wskazuje na to, że jeszcze tak poleży (o ile w ogóle się kiedyś złoży).

To ostatnie pół roku przyniosło naprawdę wiele pozytywnych rzeczy. Dużo dobrych rzeczy się wydarzyło, gdzieś obok, blisko. Rzeczy, które napełniają mnie ogromną radością, chociaż czasem ukazuje się malutka, kująca myśl: a co ze mną? Niemniej jednak to dobro staje się motorem napędowym, inicjującym dalsze próby pójścia do przodu, pokonywania barier i tym podobnych rzeczy.

Spoglądam na siebie z przed roku. Co się zmieniło? Przede wszystkim jeszcze więcej spokoju czuję w sobie, nie wiem czy to kwestia wieku - przecież niewiele tak naprawdę życia za mną, czy może jakiś rodzaj rezygnacji? Pamiętam tylko, że byłam wiecznie zestresowaną jednostką goniącą za czymś i wymagającą od innych i siebie tego, co nieosiągalne. Spoglądam wstecz i widzę wiele rzeczy, które chciałabym zmienić, wiele takich, które chciałabym wymazać. Nie da się - może to i lepiej.

Czasami takie to beznadziejne, patrzysz w jeden punkt i czekasz by się ruszył, a jednocześnie wiesz, że to nigdy nie nastąpi. Tak się teraz czuję. Wiem, jakie może być moje lekarstwo na to - dlatego mam w głowie pewien projekt, który być może niedługo wejdzie w życie.

Chciałabym powiedzieć o tym wszystkim co jest w mojej głowie teraz, ale mam wrażenie, że to głupie. Powiedzieć, że nie czuję się pewna siebie, że tak naprawdę każde spojrzenie w lustro powoduje we mnie załamanie, pewność że niczego nie osiągnę. Można z jednej strony walczyć o coś, ale co jeśli to jest z góry przegrane? Powoli zaczyna się to zamieniać w monolog małolaty-przyszłej samobójczyni. Nie, nie zamierzam skończyć ze sobą ani teraz, ani nigdy. Po prostu trudno jest mi o niektórych rzeczach mówić - łatwiej napisać. Łatwiej mi odpowiadać na pytania, bo sama nie wiem od czego zacząć.

Dawno nie napisałam tak długiego tekstu, który nie byłby sprawozdaniem z materiałki. Koniec marudzenia.